Skocz do zawartości

Tycha

Użytkownik+
  • Liczba zawartości

    4717
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

Wpisy na Blogu dodane przez Tycha

  1. Tycha
    Pad jest nieodłącznym narzędziem dla każdego gracza konsolowego. Coraz częściej urządzenia te są kupowane przez "komputerowców", ponieważ w niektórych produkcjach sprawują się lepiej niż duet klawiatura + mysz. Przez ostatnie dwa tygodnie miałem okazję testować Gioteck VX-2, który można podłączyć do PS3, jak i do PC. Czas spędzony na grze pozwolił mi wyrobić zdanie o tym urządzeniu.
     
    Słowem wstępu...
     
    Na początek opiszę krótko, czy zajmuje się firma Gioteck. Jest to producent szeroko pojętych akcesoriów dla graczy, czyli m.in. padów, headsetów, kierownic, a nawet krzeseł "4 Gamers". Producent ten w naszym kraju jest dosyć... egzotyczny. Dobitnie udowodniła mi to przeprowadzona przeze mnie mała sonda, w której pytałem znajomych, czy kiedykolwiek słyszeli o urządzeniach tej marki. Za każdym razem uzyskałem odpowiedź przeczącą. Niewielką popularność potwierdza też brak VX-2 w ofercie żadnego polskiego sklepu.
     
    Czas na unboxing
     
    Testowany pad skrywał się w małym, czarnoniebieskim opakowaniu, na którym opisane zostały zalety VX-2. Oprócz samego urządzenia, w pudełku znajduje się kabel USB, który umożliwia grę na PC (niestety, przewód jest bardzo krótki) i instrukcja obsługi. Krótko mówiąc, nic ponad spartański standard.
     

     
    Więcej zdjęć w spoilerze.
     
     
     
    O samym kontrolerze
     
    Po wyjęciu z pudełka, wygląd pada zrobił na mnie całkiem niezłe wrażenie. Kontroler jest prawidłowo spasowany, chociaż w kilku miejscach widać małe niedoróbki. Boczne części uchwytów pokryte są materiałem o fakturze skóry, który jest jednak dosyć śliski. Krzyżak wykonany jest z błyszczącego plastiku, co może przeszkadzać podczas dłuższej rozgrywki. Widać to zresztą na zrobionych przeze mnie fotografiach. Ogólnie mówiąc, nie miałem wrażenia, że trzymam zabawkę z bazaru. VX-2 do pracy potrzebuje dwóch baterii typu AA. Producent obiecuje, że wystarczy to na około 35 godzin rozrywki.
     

     

     
     
     
    Urządzenie łączy się z PS3 za pomocą modułu Bluetooth. Niestety, nie mamy co liczyć, że w ten sam sposób będzie działał z komputerem - konieczne jest użycie przewodu USB. W trybie "PC mode" nie skorzystamy także z systemu wibracji, ponieważ nie jest on wspierany przez producenta.
     
    Po kilkunastu sekundach od podłączenia pad już jest gotowy do gry - sterownik instaluje się automatycznie. Urządzenia używałem w sporej ilości gier, od znanego wszystkim GTA San Andreas, kończąc na produkcjach dla miłośników rywalizacji na wirtualnych torach - rFactor i LFS. Najwięcej czasu spędziłem jednak grając w Euro Truck Simulator 2, w którym często godziny mijały jak minuty podczas przewożenia wszelkiej maści ładunków.
     
    Jeśli chodzi o ergonomię, nie mogę powiedzieć złego słowa - kontroler dobrze leży w dłoni i nawet po bardzo długiej sesji nie odczuwałem dyskomfortu, mimo, że osobiście wolę asymetryczne ułożenie drążków. Zastrzeżenia mam jednak do ułożenia przycisków "Select" i "Start" - mogłyby być nieco niżej. Zdarzało się, że gałka nie powracała całkowicie do pozycji neutralnej, jednak było to bardzo rzadkie zjawisko.
     
    Podsumowanie
     
    Kontroler Gioteck VX-2 okazał się całkiem przyzwoitym urządzeniem, dobrą alternatywą dla Dualshock 3. Jeśli ktoś szuka jednak gamepada pod PC, trudno mi będzie polecić VX-2 ze względu na wspomniane przeze mnie ograniczenia. Warto wtedy dopłacić do bezkonkurencyjnego kontrolera Microsoft Xbox 360. Sprawę komplikuje fakt, że pad w Polsce jest praktycznie niedostępny. Ceny w Niemczech zaczynają się od 15 Euro, co daje nam ~60 zł bez kosztów wysyłki. Około 50 złotych kosztuje wersja przewodowa, jednak na możliwość kupna jej w polskim sklepie również nie mamy co liczyć (na razie).
     
    Gioteck VX-2
     
    + bezprzewodowy,
    + całkiem przyzwoite wykonanie,
    + niewygórowana cena...
    - ... w Niemczech, ponieważ w Polsce jest praktycznie niedostępny,
    - konieczność użycia przewodu, jeśli chcemy grać w trybie "PC mode",
    - brak wibracji w trybie "PC mode".
     
    Dziękuję redakcji Benchmark.pl za udostępnienie mi wyżej opisanego sprzętu do testów.
  2. Tycha
    Dream Machines jest dopiero raczkującym graczem na rynku myszy komputerowych. Firma niedawno wypuściła dwa warte uwagi gryzonie: DM1 Pro oraz DM2 Comfy. Pierwszy z nich przeznaczony jest dla osób zagrywających się w produkcje typu CS:GO oraz inne FPSy wymagające szybkości oraz bezwzględnej precyzji. DM2 Comfy to raczej wyrób skierowany w stronę niedzielnych graczy, który pochwalić się może niezwykle ergonomicznym i wygodnym kształtem. W recenzji omawiany będzie model DM1 Pro.
     
    Specyfikacja techniczna (dane producenta):
     
    Sensor optyczny: Pixart PMW3310DH
    Zakres DPI: 400, 800, 1600, 3200, 5000
    Próbkowanie: 1000Hz
    Maksymalna szybkość : 3.3 m/s
    LOD (lift-off distance) ~1.8 mm
    6 przycisków + scroll
    Przełączniki Omron (20 mln kliknięć)
    Rozmiary: 126 x 68 x 39 mm
    Waga (bez kabla): 89g
    Kabel w oplocie (1.8 m długości)
    Podświetlenie (zależy od wybranego dpi)
    Matowa, gumowa powierzchnia
     
    Na mysz udzielana jest dwuletnia gwarancja.
     
    Opakowanie:
     
    Mysz zapakowana jest w pudełko z otwieraną przednią częścią (podobne do tego w które pakowany jest np. SteelSeries Rival). Sam karton jest dosyć cienki (w moim przypadku był uszkodzony z tyłu), jednak sama mysz jest bardzo dobrze zabezpieczona w czasie podróży. Do gryzonia producent dodaje zapasowe ślizgacze, za co należy się duży plus.
     

     
    Obudowa, jakość wykonania:
     
    DM1 Pro korzysta z tej samej obudowy co SteelSeries Sensei - w zasadzie jedyną zasadniczą różnicą jest brak przycisków po prawej stronie, co moim zdaniem jest dużą zaletą. Dlaczego? - w przypadku Sensei'a ogromnej grupie osób zwyczajnie przeszkadzają (w tym mi), ponieważ bardzo łatwo o przypadkowe klikanie, co potrafi wyjątkowo denerwować i rozpraszać podczas rozgrywki (oczywiście można je wyciągnąć, ale zostaje kwestia estetyczna takiego rozwiązania).
     
    Wierzchnia część obudowy wykonana jest z plastiku pokrytego gumową powierzchnią przypominającą tę z Sensei Rubberized. Nie jest ona tak gładka jak w Zowie EC, jednak sprawia bardzo dobre wrażenie. Jeśli nie potraktujemy jej żadnym ostrym narzędziem to powinna przez długi czas zostać nienaruszona. Osobiście widzę dwie wady tej powierzchni: bardzo łatwo się palcuje, a zupełnie sucha dłoń potrafi jeździć po niej jak po lodzie. Po rozgrzaniu ręka idealnie przylega do myszki, a chwyt jest bardzo pewny. Boki są wykonane z plastiku zachowującego bardzo dobre właściwości przeciwpoślizgowe - nie ma się do czego przyczepić. W celu obniżenia wagi nie jest on zbyt gruby, jednak w żadnym wypadku nie można tego uznać za wadę. Całość jest bardzo dobrze spasowana.
     

     
    Negatywnym zaskoczeniem okazał się kabel - mimo że lekki, to bardzo sztywny. Umieszczony jest w czarno-czerwonym oplocie, co moim zdaniem jest lekkim strzałem w stopę - jeśli używamy 400 DPI (czerwone podświetlenie) to wszystko jest w jak najlepszym porządku, jednak na innych ustawieniach całość nie trzyma się kolorystycznie kupy. Przewód przy wyjściu z obudowy jest zagięty w dół, co nie ma znaczenia w rozgrywce, ale średnio sprawdza się pod względem estetycznym (prawdopodobnie jest to podyktowane koniecznością zagięcia kabla w dół w opakowaniu). Zakończony jest pozłacaną wtyczką USB.
     


     
    Na spodzie znajdują się trzy dosyć duże ślizgacze charakteryzujące się szybkim i jednolitym ślizgiem. Jako że są stosunkowo grube (0,6 mm), mysz nie powinna trzeć spodem na żadnej podkładce. Dla wielu osób mogą wydawać się zbyt szybkie, dlatego do gryzonia polecam podkładki o "wolnej" powierzchni. Mniej czujne oko może nie zauważyć, że fabrycznie na stopki nałożone są przezroczyste tasiemki, które trzeba odkleić, żeby cieszyć się dobrym prowadzeniem.
     
    Gryzoń posiada powoli pulsujące ("oddychające") podświetlenie (logo i scroll), którego kolor jest zależny o od ustawienia DPI: czerwone (400), niebieskie (800), zielone (1600), fioletowe (3200), pomarańczowe (5000). Nie jest zbyt intensywne, dlatego nie powinno nikomu przeszkadzać w nocy.
     
    Kształt, ergonomia:
     
    DM1 Pro posiada identyczny kształt jak SteelSeries Sensei - jeden z najbardziej znanych gryzoni na rynku. Moim zdaniem najwygodniejsza symetryczna mysz zaraz za Rivalem 100. Najbliższym odpowiednikiem na rynku jest Zowie FK1. Grzbiet cofnięto lekko do tyłu, co ułatwia chwytanie claw gripem (szponem). DM1 można trzymać każdym rodzajem chwytu za sprawą dosyć uniwersalnego rozmiaru, jednak najbardziej naturalne wydaje się połączenie palm i claw gripa. Niektóre osoby (w tym ja) mogą narzekać na ucisk palca serdecznego w okolicy łączenia górnej i bocznej części obudowy, jednak nie ma reguły pozwalającej określić, komu będzie to przeszkadzać (prawdopodobnie osobom mającym tendencję do ściskania myszy). Przyciski boczne niejako wymuszają zginanie kciuka - w innym przypadku może dochodzić do niechcianych kliknięć.
     
    Osobiście jestem fanem konstrukcji typu Rival/DeathAdder, dlatego DM1 Pro wydawała mi się maleństwem w dłoni, przez co ciężko było mi się do niej przyzwyczaić. W kwestii wygody mam proste zdanie - nawet najlepszy symetryk nie ma startu do dobrze wyprofilowanego gryzonia, jednak niektórzy uważają, że asymetryczne konstrukcje ograniczają swobodę ruchów. Sam nigdy tego nie zauważyłem, ale są gusta i guściki.
     
    Waga na poziome 88g jest idealna do FPSów (dla porównania: Zowie FK1 waży 90g, Rival 100g). Producent zrobił wszystko, by w DM1 Pro była jak najniższa (m.in. zastosowano bezśrubowe łączenie płytki PCB z obudową). W środku nie ma żadnego elementu, który moglibyśmy usunąć dla ograniczenia masy, co zresztą i tak nie miałoby żadnego sensu. Dla byłych posiadaczy cięższych gryzoni DM1 Pro może na początku wydawać się zbyt lekka (przez co może wydawać się "zabawką" w ręce), jednak po kilku dniach uczucie to powinno zupełnie zniknąć.
     


     
    Sensor:
     
    DM1 Pro uzbrojono w najlepszy obok PMW3366/S3988 sensor na rynku - PixArt PMM3310DH, ce****ący się brakiem akceleracji (realnie jest na na poziomie ~1%, niemożliwa do zauważenia podczas gry nawet na najniższych czułościach), predykcji, smoothingu, niskim LODem, wysokimi prędkościami maksymalnymi i użytecznym zakresem DPI oraz kompatybilnością z większością podkładek na rynku.
     
    Kalibracja w testowanym modelu jest perfekcyjna:
    - maksymalną szybkość podniesiono do ponad 4 m/s (realnie jest jeszcze wyższa, jednak wynik może się różnić w zależności od podkładki), co jest wartością nie do przekroczenia nawet przez graczy używających bardzo niskich czułości,
    - jitter nie jest szczególnie dokuczliwy nawet na 5000 DPI (może się różnić w zależności od podkładki), jednak osobiście sugeruję nie przekraczać 3200 DPI,
    - akceleracja na poziomie tego sensora, czyli w normalnym użytkowaniu brak,
    - nie ma najmniejszych śladów predykcji lub smoothingu,
    - LOD jest na poziomie ~1,5-2 mm, taka wartość zapewnia komfort nawet osobom, które bardzo często podnoszą mysz podczas grania,
    - polling rate ustawiono sztywno na 1000 Hz. Wartość jest stabilna jak skała, ze spójnym przesyłem danych.
    - czucie kursora jest niezwykle ostre, responsorywne,
    - mysz działa idealnie na: Zowie G-SR, Razer Goliathus Speed (zielony), SteelSeries QCK+ i A4Tech X7-300/500MP oraz blacie biurka. Nie radzę kupować do myszki podkładek plastikowych/szklanych, gdyż na wielu takich powierzchniach sensor w ogóle nie będzie reagował (być może będzie to poprawione za pomocą firmware, na razie nie ma żadnych informacji na ten temat).
     
    W realnym użytkowaniu nie ma żadnej możliwości, żeby sensor nas "ograniczał", niezależnie czy jesteśmy zapalonymi graczami CSa, czy jednak preferujemy RTSy w połączeniu z wysokim DPI.
     
    Przyciski, rolka:
     
    Przyciski główne: Omron D2FC-F-7N (trwalsza wersja najpopularniejszych Omronów - cykl wynoszący 20 mln kliknięć)
    Przyciski boczne: MWK Tactile (3 mln)
    Scroll wykonany przez firmę TTC z przyciskiem TTC (5 mln przekręceń i 3 mln kliknięć).
     
    Przyciski główne były elementem, który na początku zrobił na mnie dosyć kiepskie wrażenie (szczególnie, że przed testami używałem DeathAddera 2013, który pod tym względem jest perfekcyjny) - klik wydawał się dosyć ospały i "leniwy". Po kilku dniach przyzwyczajania właściwie zapomniałem o sprawie i doceniłem natychmiastową reakcję na klik i łatwość tapowania. Nie da się jednak zaprzeczyć, że do czołówki im brakuje. Na plus jeszcze trzeba dopisać fakt, że nie są bardzo głośne.
     
    Pierwszy kontakt z przyciskami bocznymi, za sprawą zastosowania switchy typu tactile, może być dosyć... dziwny. Ich klik najłatwiej określić jako "gumowy", jednak nie jest to coś, co w jakikolwiek sposób przeszkadzałoby w codziennym użytkowaniu.
     
    Scroll robi dobre wrażenie - przeskok jest cichy i subtelny, jednak w dalszym ciągu wyrazisty, dlatego nie ma szans, żebyśmy przeskoczyli o jeden schodek za dużo. Ani razu nie zdarzyło się, żeby samoistnie przeskoczył. Rolka jest dosyć luźna, przez co lekko się przesuwa podczas korzystania z myszki, jednak nie ma to wpływu na użytkowanie. Niestety, wszystko psuje zbyt niskie umiejscowienie i twardy mikroprzełącznik pod nim, przez co używanie go jako przycisku jest zwyczajnie męczące.
     
    Przycisk do zmiany DPI umieszczony za scrollem jest dużym plusem DM1, szczególnie, że sporo gryzoni (np. DeathAdder) w ogóle go nie posiada, a we wszystkich myszkach Zowie jest pod spodem. Jego żywotność oceniana jest na milion kliknięć, więc nie powinien ulec zużyciu nawet po paru latach, szczególnie, że spora część użytkowników prawdopodobnie użyje go tylko kilka razy przez cały okres użytkowania.
     
    Jak to wszystko wygląda w praktyce?:
     
    Moje wrażenia z użytkowania DM1 są opisywane z perspektywy zapalonego CSowicza, gdzie od gryzonia oczekuje się bezwzględnej precyzji, a każda niedogodność może skutecznie utrudnić rozgrywkę, ale także osoby, która po prostu lubi sobie czasem buszować godzinami w czeluściach Internetu, gdzie głównie liczy się komfort i niemęczenie dłoni.
     
    W pierwszym przypadku gryzoń sprawdza się doskonale - perfekcyjna kalibracja sensora powoduje, że każdy ruch ręki jest dokładnie odwzorowywany w grze. Gracz na pewno doceni świetny feeling i natychmiastową reakcję na kliknięcie. Trzeba jednak pamiętać o właściwym poprowadzeniu kabla, który w innym wypadku może krępować ruchy. Problem mogą mieć osoby, które podczas rozgrywki mają tendencję do ściskania myszki - w tym wypadku podczas dłuższej sesji (np. treningu na serwerach typu deathmatch) pojawić się może ból w okolicy palca serdecznego lub małego, jednak nie jest on szczególnie dokuczliwy. Po paru dniach/tygodniach zdecydowana większość powinna się przyzwyczaić do kształtu DM1.
     
    Jeśli jesteśmy typem niedzielnego gracza lub/i miłośnikiem spędzania godzin w Internecie, który niekoniecznie rywalizuje w sieciowych FPSach, to, krótko mówiąc, lepiej spojrzeć na model DM2 Comfy, który bardziej usatysfakcjonuje osoby bardziej ceniące sobie komfort aniżeli bezwzględną precyzję.
     
    Podsumowanie:
     
    Dream Machines DM1 Pro jest idealną myszką dla osób, które dotychczas swoje oczy kierowały ku myszkom Zowie z serii FK/ZA, ponieważ pod wieloma względami po prostu je przebija. Gryzoń ten jest pozbawiony poważniejszych wad, mimo kilku niedogodności, jednak podczas rozgrywki są to rzeczy, o których zazwyczaj się zapomina, a wszystko to rekompensuje znakomity sensor, wygodny kształt oraz bardzo przyzwoite przyciski. DM1 Pro ma wszystko, czego potrzebuje miłośnik FPSów nastawionych na rywalizację. Z jednej strony, otrzymujemy produkt, który właściwie pod żadnym względem specjalnie się nie wyróżnia, a konkurencja na tym pułapie cenowym jest ogromna. Z drugiej, otrzymujemy produkt, któremu niczego nie brakuje, a "choroby wieku dziecięcego" można mu jeszcze wybaczyć.
     
    Dream Machines DM1 Pro:
     
    + jedna z najlepszych na rynku pod gry typu FPS
    + sensor bliski perfekcji
    + wysoka jakość wykonania
    + uniwersalny kształt
    + mała waga
    + zapasowe ślizgacze
     
    +/- brak dodatkowego oprogramowania
     
    - zbyt sztywny i średnio dobrany kolorystycznie kabel
    - za nisko osadzony scroll z bardzo twardym przyciskiem pod nim
    - brak możliwości zmiany częstotliwości odświeżania
    - niekompatybilna z niektórymi plastikowymi podkładkami
     
    Cena w dniu publikacji: 219 zł.
     
    Dziękuję firmie Dream Machines za dostarczenie myszki do testów.
  3. Tycha
    Kiedyś DLC zawsze kojarzyło mi się z nową fabułą i dużą ilością dodatkowej zawartości (aż przypomniał mi się czas spędzony przy MoH Allied Assault Spearhead i Breakthrough ). Krótko mówiąc, gra dostarczała mi kolejne kilka godzin rozrywki. Od pewnego czasu jednak można zauważyć, że DLC jest coraz więcej, a zawierają coraz mniej treści. Co gorsza, są one zapowiadane już nawet na kilka miesięcy przed premierą gry. Przykład - Battlefield 4 i dodatek "Chińska Nawałnica".
     

     
    W przypadku tej serii dochodzi jeszcze wysoka cena. Za kilka map i broni DICE każe nam płacić za dodatek nawet 50 złotych. Jednak to, co zobaczyłem w Metro LL przelało czarę goryczy. Zrozumiem DLC z trzema misjami. Zrozumiem DLC z dodatkowym karabinem. Jednak konieczność wydania ponad dwudziestu złotych na możliwość grania w trybie Stalkera to już przesada, której nie mogę zrozumieć.
     

     
    Ktoś zaraz odpowie: "Przecież nikt nie każe Ci tego kupować". Jest to oczywiście prawda. Jednak kiedy kupuję nową grę, coraz częściej dostaję pół-produkt. Już wystarczy fakt, że kampania w dzisiejszych produkcjach wystarcza na raptem kilka godzin zabawy. Najśmieszniejsze w tym są jednak narzekania wydawców, że piractwo doprowadza ich do bankructwa. Szkoda tylko, że wysysanie pieniędzy z kieszeni graczy jest dla nich jak najbardziej w porządku.
  4. Tycha
    Do niedawna rynek Steam był dla mnie zupełnie obcy. O jego istnieniu dowiedziałem się, kiedy powiedział mi o tym kolega. Zasada działania jest prosta. Każdy użytkownik może wystawić przedmiot (np. kamuflaże, czapki, itp.) na sprzedaż za ustaloną przez siebie cenę. Oczywiście Valve bierze sobie skromny procent z zysku. Na początku myślałem sobie: "Po co to wszystko?". Informacja o kamuflażach, skrzynkach i walizkach w CS GO tym bardziej mnie nie ucieszyła. Po kilku meczach zrozumiałem, że rynek ten może okazać się bardzo przydatnym narzędziem, jeśli poświęcimy mu chwilę czasu.
     
    Pierwszą zaletą jest fakt, że ceny ustala sprzedawca, nie Valve. Rywalizacja o najlepszą ofertę oznacza obniżanie cen. Po drugie, jeśli mamy szczęście, możemy w krótkim czasie sporo zarobić. Przykład - po miesiącu grania w CS mogłem już sobie pozwolić na kupno Metro Last Light. I kto powiedział, że z grania nie można czerpać zysków?
     
    Z tej usługi oczywiście nie trzeba korzystać, jednak jeśli mamy chwilę wolnego czasu i chcemy w łatwy sposób zarobić, to rynek Steam okaże się dla nas świetnym narzędziem.
  5. Tycha
    Jak wszyscy dobrze wiemy, na dzisiejszym rynku gier można spotkać "interaktywne filmy" oparte na książkach. Ostatnio, kiedy wypożyczałem "Metro 2033", przypomniało mi się, że posiadam grę o tej samej nazwie. Moją głowę zaczęły nachodzić myśli: "Co bardziej mnie wciągnie?". Postanowiłem więc zrobić małe porównanie po ukończeniu obu produkcji.
     
    Na pierwszy ogień poszła lektura. Szczerze mówiąc, nigdy nie byłem fanem fantasy. Dlatego byłem w szoku, gdy już po czterech dniach (myślałem, że będę miał zajęcie na co najmniej dwa tygodnie ) zobaczyłem napis "KONIEC" - książka wciągnęła mnie bez reszty. Oprócz interesującej fabuły, zaskakujących zwrotów akcji, tekst często skłaniał do refleksji. Właściwie, co będę się rozpisywał - przeczytajcie sami. Nie zawiedziecie się.
     
    Czy gra spełniła moje oczekiwania? Nie. W żadnym razie nie mogę powiedzieć, że bawiłem się lepiej. Wycięto większość bardzo ciekawych (i ważnych) fragmentów lektury, całą fabułę "spłaszczono", a bohater wydawał się bezpłciowy. Całość dopełnili przeciwnicy idioci. Tytuł do najgorszych zdecydowanie nie należy, ale spodziewałem się więcej.
     
    Największą przewagą "wydania papierowego" jest jednak wolność interpretacji. Przewracając kolejne kartki, mogłem po prostu wyobrazić (w 120 FPS i Ultra HD ) w głowie świat, po którym poruszał się Artem. W grze wszystko to jest już narzucone.
     
    Na dzień dzisiejszy ogłaszam wynik:
    Książka 1 - 0 Gra.
     
    Oczywiście, teraz zabiorę się za Metro Last Light i książkę "Metro 2034". Mam nadzieję, że wysokie noty tej pierwszej produkcji nie wzięły się znikąd.
  6. Tycha
    W dzisiejszym Internecie nietrudno zauważyć, że mimo nauki języka polskiego w szkołach, wielu słowników i podkreślania pomyłek przez przeglądarkę, wielu użytkowników forów pisze jak średnio rozgarnięty uczeń szkoły podstawowej. Krótko mówiąc - robi błędy za błędami. Co gorsza, nie wszystkich możemy nazywać "tępymi gimbusami". Najczęstsze tłumaczenia "wtórnych analfabetów":
    - "Piszę z telefonu".
    - "Nie mam polskiej klawiatury/systemu".
    - "Nie mieszkam w Polsce od dziecka".
    - "Nie mam czasu/spieszy mi się".
    - "Pisałem pod wpływem emocji".
    - "Jestem dyslektykiem",
    - "Ty też robisz błędy".
    - "To jest Internet, a nie lekcja polskiego".
     
     
    Na forum.benchmark.pl jest to tym bardziej szkodliwe, ponieważ często prośby o pomoc napisane są w takim stylu:
     
    Pomijając błędy, nie mamy pojęcia, czy autorowi chodzi o Radeona 9600 (który potrzebuje złącza AGP na płycie głównej), czy GeForce 9600 GT. W dodatku nie znamy jego konfiguracji sprzętowej, co jawnie utrudnia pracę pomagającym.
     
    Od razu widać różnicę. Tekst jest dużo czytelniejszy, a eksperci mogą od razu brać się do pracy.
    Dlaczego podanie konfiguracji sprzętowej jest tak ważne? A jeśli autor będzie dysponował zasilaczem np. Modecom Feel lub obudową no-name i o tym nie napisze? Jeśli kupi nową kartę graficzną, prawdopodobnie wróci za dwa tygodnie i stworzy temat pt. "Dlaczego komputer się nie uruchamia", ewentualnie "GPU wysoka temperatura".
     
    Inną sprawą jest fakt, że to jak piszemy jest naszą wizytówką i decyduje o postrzeganiu nas na forach. Mi osobiście trudno traktować poważnie osobę, dla której utworzenie jednego, poprawnego zdania jest wyzwaniem nie do osiągnięcia. Osoba, która posługuje się poprawną polszczyzną jest zazwyczaj postrzegana jako bardziej wiarygodna i profesjonalna. Dlatego mam nadzieję, że zjawisko wtórnego analfabetyzmu w Internecie zacznie się kurczyć i zdecydowana większość osób będzie pisać poprawnie.
     
    I nie mam na myśli tego, że każdy będzie pisał bez najmniejszego błędu, ponieważ to raczej nie jest możliwe. Jednak skoro mamy dzisiaj dostęp do ogromnej ilości słowników, a nasza przeglądarka podkreśla wykonane przez nas pomyłki, to myślę, że grzech z tych udogodnień nie korzystać.
  7. Tycha
    Jednym z charakterystycznych szczytów naszych Tatr jest Kasprowy Wierch, którego kojarzą nawet osoby, które nigdy nie były w górach. Na szczyt można dostać się na dwa sposoby - pieszo lub kolejką linową. Niestety przez ogromną popularność szczytu, taki widok w Kuźnicach w okresie wakacyjnym jest codziennością:
     



     
    W tym roku razem z rodziną postanowiliśmy skorzystać z usługi, dla oszczędzenia czasu i sił na główny cel wyprawy - Świnicę. Wyruszyliśmy do Kuźnic przed godziną ósmą, co i tak przełożyło się na 2:30 h czekania. Podczas czekania w kolejce byliśmy zszokowani, jaki nieporządek wprowadziła sprzedaż Online.
     
    W teorii wszystko jest proste, wchodzimy na odpowiednią stronę internetową, kupujemy bilet i cieszymy się, że nie musimy stać w kolejce. Niestety to rozwiązanie ma spore wady:
     
    1. Bilet musimy kupić co najmniej dwa dni przed planowanym wjazdem. Jak wszyscy wiemy, pogoda w Tatrach zmienna jest i może się okazać, że idealny dzień na Kasprowym Wierchu zamieni się w koszmar, przez kaprysy pogody.
     
    2. By odebrać bilety na kolejkę, musimy wydrukować tzw. kupon internetowy. Problemem jest fakt, że jednak na wakacjach/urlopie chcemy wypocząć. Branie komputera i drukarki na pewno nie jest szczytem marzeń urlopowicza.
     
    Automatycznie nasuwa się myśl - nie chcesz, nie kupuj. Jednak osoby stojące w kilkugodzinnych kolejkach są traktowane po prostu niesprawiedliwie. Dlaczego? Ponieważ osoby z biletem online mają pierwszeństwo i możemy być świadkiem sytuacji, gdy sprzedaż biletów w kasach zostanie zamknięta, ponieważ wszystkie 30 miejsc w wagoniku (który może pomieścić 60 osób) zostanie zajętych przez osoby, które zakupiły bilet na stronie internetowej. Dodajmy jeszcze fakt, że wagonik odjeżdża co dziesięć minut i kilkusetmetrowa kolejka gotowa.
     
    Czy nie można rozdzielić miejsc na np. 15/15, tylko mieć w głębokim poważaniu osoby, które czekają po kilka godzin, by móc wjechać na Kasprowy? Czy nie można wpuszczać więcej osób do wagonika?
     
    Na szczęście piękne widoki widziane przez szyby rekompensują stracone nerwy.
  8. Tycha
    Witam,
     
    Brak czasu i tematu, którzy skoniłby mnie do pisania spowodował, że jest to pierwszy wpis po ponad miesięcznej przerwie.
     
    Tym razem na cel wybrałem sobie nowe dziecko DICE, znane jako Battlefield 4. Mimo, że początkowo byłem dosyć niechętnie nastawiony do tego tytułu, kilka dni przed początkiem bety nie mogłem się doczekać. Graczom udostępniono trzy tryby gry: podbój, dominację i unicestwienie. Potyczki rozgrywały się na mapie "Oblężenie Szanghaju".
     
    O pierwszych dniach testów, przed aktualizacją, wolę zapomnieć. Gra była fatalnie zoptymalizowana, a balans broni był, delikatnie mówiąc, nie najlepszy. Te i inne wady spowodowały, że gra szybko wyleciała z dysku.
     
    Jednakże, wraz z początkiem konkursu na forum i aktualizacją, postanowiłem dać grze jeszcze jedną szansę. Od tego czasu grało mi się o wiele lepiej, jednak po ostatnim dniu bety czułem niedosyt. Na początku napiszę o tym, co zmieniło się w Battlefield 4 względem BF3.
     
    Pierwsza rzeczą, jaką można zauważyć, to zupełnie inne menu. Wszystko jest bardzo czytelne i nawet osoba, która nie ma wiele wspólnego z tą serią, nie powinna mieć problemów. Po wejściu do menu ekwipunku od razu rzuciły mi się w oczy zmiany wyposażenia poszczególnych klas. Jako, ze zdecydowanie najwięcej czasu grałem szturmowcem, napiszę o spostrzeżeniach odnośnie tej grupy żołnierzy.
     
    Nowością jest karabin szturmowy AK-12, jednak to nie powinno nikogo dziwić. Zmianą na plus w moich oczach jest pojawienie się SCAR-H w broniach dla medyka. Defibrylator działa na identycznej zasadzie jak w wcześniejszych odsłonach, jednak zaszła niewielka poprawka z apteczkami. Teraz możemy je rzucać, kiedy tylko będziemy mieli na to ochotę, jednak ich ilość jest ograniczona.
     
    Moją uwagę zwróciło również kilka szczegółów, które DICE zmienił w BF4:
     
    1. Jeśli padniemy na ziemię, stojąc przy ścianie, nasza postać automatycznie przesunie się do przodu. Pozwoli to uniknąć sytuacji, gdy połowa ciała jest "wtopiona" w ścianę. W moim przekonaniu zmiana na duży plus.
     
    2. Animacja zabijania przeciwnika nożem jest znacznie dłuższa niż w BF3. Jedna z rzeczy, która mnie mocno denerwowała. Osoby, które brały udział w konkursie powinny wiedzieć dlaczego.
     
    3. Pojawiła się możliwość skontrowania ataku nożem od przodu. Przydatne, jeśli przeciwnikowi skończą się kule w magazynku i spróbuje ataku ostatniej szansy.
     
    4. Pociski smugowe w karabinach wyborowych. Oznacza to oczywiste ułatwienie lokalizacji snajpera.
     
    Odnośnie destrukcji, jestem trochę zawiedziony. Dalej to nie jest poziom prezentowany przez BF Bad Company 2, gdzie można zniszczyć prawie wszystko.
     
    Mapa "Oblężenie Szanghaju" na początku zrobiła na mnie niemałe wrażenie, metropolia została świetnie wykonana, a widok walącego się wieżowca zaparł dech w piersiach. Jednak jestem pewny, że wszystkie dachy będą rojem snajperów, a każda próba wjechania windą będzie kończyła się eksplozją C4 przed nosem, a tego chyba nikt nie chce.




     
    Bardzo nie spodobała mi się polityka EA odnośnie DLC. Dla mnie szczytem bezczelności i chciwości jest ogłaszanie płatnych dodatków na miesiące przed premierą i nie ukrywam, dosyć mocno wpłynęło na zdanie o tej produkcji.
     
    Ogólnie grę oceniam na plus, jednak czuję spory niedosyt. Beta Battlefield 4 nie dała mi wystarczającego powodu, który skłoniłby mnie do zrezygnowania z BF3 i pójścia do sklepu po najnowsze dziecko DICE w najbliższym czasie.
  9. Tycha
    Witam,
     
    Po pierwszych kilku dniach obcowania z Galaxy Tab'em mogę z całą pewnością stwierdzić - tablet nie jest tak bezużyteczny jak myślałem. Urządzenie okazało się całkiem dobrym kompromisem między smartfonem, a laptopem.
     
    Dzisiaj przyszedł czas na testy wydajności. Jako, że zbieg okoliczności sprawił, że jeszcze dwie osoby z naszej ekipy blogerów testuje swoje urządzenia, postanowiłem je wszystkie porównać w kilku testach syntetycznych.
     
    Konkurentami Galaxy Tab'a 2 7.0 będą:
    - Prestigio MultiPad 7.0 Ultra Duo PMP5870C, o którym można przeczytać na blogu blogującego Jarka (http://forum.benchmark.pl/blog/6/entry-42-prestigio-multipad-70-ultra-duo-pmp5870c-pierwsze-wra%C5%BCenia/)
    - Ainol Novo 10 Hero, którego dokładnie opisuje Cza12ster (http://forum.benchmark.pl/blog/8-czasterowe-wariacje/)
    - jeden z najlepszych telefonów obecnej dekady, prawdziwy potwór wydajności, obiekt westchnień wielu posiadaczy smartfonów - Sony Ericsson Xperia X8 oparta na GingerDX v029b.
     
    Specyfikacja SOC Galaxy Tab'a:
     

     
    AnTuTu Benchmark
     

     

     
    Taktowanie zegara CPU na poziomie 1 GHz spowodowało, że Ainol i Prestigio znacznie odskoczyły Samsungowi.
     
    Quadrant Standart
     

     

     
    Można powiedzieć, że mamy powtórkę z AnTuTu.
     
    Epic Citadel - High Quality
     

     

     
    Różnice między Samsungiem, a Ainolem są na granicy błędu pomiarowego, ogromna przewaga Prestigio.
     
    GPU Mark - GPU Benchmark
     

     

     
    I tu zaskoczenie, Galaxy Tab osiągnął o ponad 60 % wyższy wynik od Ainola.
     
    Linpack - jeden wątek
     

     

     
    Kolejny raz ujawnia się słabszy CPU. Ainol i Prestigio osiągnęły bardzo podobne wyniki. Warto zauważyć, jak wielka różnica jest między tabletami, a moją X8.
     
    Linpack - wiele wątków
     

     

     
    Kolejny raz Samsung odstaje, a Ainol i Prestigio idą prawie łeb w łeb.
     
    Przetestowanie urządzenia w 3DMark Ice Storm okazało się niemożliwe. Graphics Test 2 powodował resetowanie się tabletu.
     
    Jeśli chodzi o gry, to niestety w nic bardziej ambitnego niż Bad Piggles nie miałem okazji jeszcze zagrać, dlatego o tym napiszę raczej w następnej części.
  10. Tycha
    "Chyba jednak tego nie kupi" - padają słowa jednego z aliantów w chwili, gdy jeden z Niemców wyciąga MP-40 w stronę kierowcy. Chwilę później jedna z amerykańskich ciężarówek stoi w płomieniach, a my jak najszybciej musimy rozprawić się z grupą przeciwników. Nim się obejrzymy, po wybiciu naszego oddziału będziemy skazani na własne umiejętności.
     
    Tak mniej więcej zaczyna się Medal of Honor Alied Assault, obowiązkowa pozycja każdego miłośnika gier typu FPS. Jedna z pierwszych "strzelanek", w którą miałem okazje grać. Produkcja studia 2015 jest w moim przekonaniu w grupie najwybitniejszych gier o tematyce drugiej Wojny Światowej. Na początku dwudziestego wieku producenci mieli inne podejście do gier. Oberwiesz kilka razy od nieprzyjaciela? Szukaj apteczki, sam nie ozdrowiejesz, co ma miejsce w zdecydowanej większości gier wydawanych obecnie.
     
    Jednym z momentów, który szczególnie zapadł mi w pamięci, to desant na plaży Omaha. Można przez chwilę poczuć się jak na prawdziwym polu bitwy, gdy słyszymy obok siebie uderzające o metalowe osłony pociski karabinu MG-42, a na twarzach naszych towarzyszy pojawiał się strach, panika. Potrafiłem przejść ten etap kilka razy, po prostu czegoś takiego w grach nigdy nie było. Produkcja ta była tak dobra, że nie pozwalała oderwać się od ekranu.
     
    Kwestią czasu było zainstalowanie na dysku następnej części - Pacific Assault. Mimo pozornego podobieństwa, gra miała zupełnie inny klimat. Zazwyczaj walka toczyła się w gęstych dżunglach, a z każdej strony biegli na nas wściekli Japończycy, by wbić bagnet w nasze ciało. I pojawił się zupełnie nowy element rozgrywki - mogliśmy sterować swoim oddziałem, co mogło nam bardzo pomóc w potyczce z wrogiem. Mimo medyka, który nie raz uratował mi tyłek, o zgon było naprawdę nietrudno.
     
    Niedawno, za sprawą Humble Bundle stałem się posiadaczem pierwszej części MoH, w której akcja rozgrywała się w czasach współczesnych. Niestety potwierdziły się moje obawy, gra byłem bardzo rozczarowany. Oczywiście, było kilka momentów, które mi się podobały, ale zazwyczaj rozwój akcji był łatwy do przewidzenia. Dodatkowo totalne oskryptowanie, liniowość i niewidzialne ściany dodatkowo zniechęcały mnie do gry.
     
    Po około godzinie gry kolejny raz się zawiodłem. Mimo wybrania poziomu poziomu trudności mającego sprawić mi najwięcej problemów, gra było po prostu łatwa. Oddział nie odstępował mnie ani na krok, przeciwnicy posiadali refleks pijanego szachisty. Nawet jeśli oberwałem, to wystarczyło schować się na chwilę za osłoną, by po chwili znów być zdrowym jak ryba (chociaż niestety to już chyba stały element dzisiejszych FPS'ów). Jednym zdaniem: po raz pierwszy cieszyłem się, że kampania trwała tylko kilka godzin.
     
    W MoH Warfighter jeszcze nie miałem okazji grać. Może to i dobrze? Patrząc na recenzje i opinie graczy, pewnie miałbym takie same odczucia jak po części wydanej w 2010 roku.
  11. Tycha
    Dawniej pobieranie było bardzo proste, wystarczyło wpisać nazwę interesującego nas programu w wyszukiwarce, wejść na odpowiednią stronę, nacisnąć pobierz/download i plik instalacyjny mieliśmy już na dysku. Niedawno jednak nastąpiła nowa moda na "download manager'y". Pierwszy raz korzystając z tej usługi zastanawiałem się: po co to w ogóle jest? Nie dość, cała procedura trwała o wiele dłużej, to w dodatku antywirus informował mnie, że plik, który pobieram jest złośliwym oprogramowaniem. Chwilę później ucieszyłem się, że nigdy nie klikam "dalej" bez przeczytania treści.
     
    Niedawno wyszło na jaw, że korzystając z asystenta pobierania dobreprogramy.pl, jeśli wybierzemy instalację ekspresową, oprócz pożądanego przez nas pliku zainstaluje nam się coś jeszcze.
     



     
    Pytanie: czym jest pasek narzędzi Delta? Na początku może nam się wydawać, że nie jest to nic złego, a co niektórzy mogą nawet nie zauważyć zmian w przeglądarce, co jest możliwe, ponieważ wyszukiwarka wygląda bardzo podobnie do używanego przez większość osób Google.
     



     
    Schody zaczynają się chwilę później, gdy okazuje się, że Delta (występuje też pod nazwą Claro) jest zwykłym malware, szpiegującym i przekierowującym nas na strony pełne reklam, które dodatkowo mogą zainfekować nasz komputer wirusami. Ponadto wyniki wyszukiwania są sfałszowane, co utrudnia nam pracę. Co gorsza, zestaw narzędzi instaluje się na wszystkich wyszukiwarkach.
     
    "Przypadkowo zainstalowałem zestaw narzędzi Delta, jak teraz mam się tego pozbyć?"
     
    Pierwszym krokiem jest usunięcie go poprzez wejście w Panel Sterowania -> Dodaj/Usuń Programy. Następnie program musimy usunąć w przeglądarce. Profilaktycznie zaleca się przeskanowanie komputera programem służącym do usuwania malware.
     
    Jednak lepiej zapobiegać niż leczyć, dlatego bądźmy czujni i starajmy się nie klikać "dalej" nie czytając treści na ekranie, jeśli chcemy dbać o dobry stan naszego komputera.
  12. Tycha
    Jak niektórzy już zauważyli, na forum ostatnio zawrzało. Wszystko to zawdzięczamy dzięki panu, który postanowił oczernić pewnego moderatora (http://restinpc.blogspot.com/2013/08/portret-fanboja-gtxxor.html). Czytając ten, a także kilka kolejnych wpisów Vlada znowu zaczynałem się zastanawiać: Po co ta idiotyczna wojna? Co to jest za dziwna mentalność?
     
    Niestety nietrudno zauważyć, że większość osób będzie uważać, że ich sprzęt jest najlepszy i nawet miliony argumentów nie zmieni ich zdania. Nawet jeśli będą mieć PS2, to i tak będą twierdzić, że grafika gier bije na głowę najnowszą część Crysis'a, tak samo jak posiadacze GeForce'a GT9600 będą twierdzić, że grali w Far Cry 3 na ultra w Full HD z MSAA x8. W sześćdziesięciu FPS'ach.
     



     
    Po prostu nie rozumiem porównywania ze sobą zupełnie innych sprzętów, o innym zastosowaniu, innej cenie, innych możliwościach. Nie rozumiem dlaczego niektórzy próbują wcisnąć kit, że kilkuletnia konsola jest w stanie się zbliżyć, ba, konkurować pod względem grafiki z komputerem. Nie rozumiem co takie osoby chcą osiągnąć, oszukując same siebie.
     
    Tak jak pisałem wcześniej. Konsole i PC to zupełnie inny sprzęt, oba mają swoje wady i zalety. Nie widzę sensu porównywania go i dlatego uważam, że wszystkie te kłótnie są głupie i niepotrzebne, a branie udziału w tej wojnie to strata czasu i nerwów.
  13. Tycha
    Mimo, że pewnie większość doskonale to wie, pragnę przypomnieć czym są "emotki". Emotikony to buźki tworzone przez znaki na klawiaturze, które mają za zadanie wyrazić nasz nastrój np. . Emotikon został użyty po raz pierwszy przez Scotta Fahlman'a, którego użył w roku 1982.
     
    Czy zastanawialiście się, jaki wpływ mają one na odbiór tekstu? Czy jeden uśmieszek może zmienić przekaz zdania? Ich rola może być dużo większa niż myślimy. Aby to udowodnić, przedstawię wam to na dwóch krótkich przykładach.
     
    Przykład 1
     
    Przykład 2
     
    Jak widać, emotikony mogą mieć ogromny wpływ na to, jak odbierzemy dane zdanie. Czasem czytając wypowiedzenie, w którym autor nie użył emotikony, możemy nie wiedzieć dokładnie, co miał on na myśli. Podejrzewam, że takie same zjawisko występowałoby na ulicy, gdyby rozmawiające między sobą osoby nie okazywałyby emocji. Dlatego osoby nie używające emotikon mogą być postrzegane jako "oschłe".
     
    Drugi i trzeci przykład miał pokazać, jak skrajne emocje mogą być ukrywane pod jednym zdaniem, dlatego "emotki" często wyjaśniają nam, o co dokładnie chodziło autorowi, co nie zawsze w Internecie, gdzie nie możemy podnosić głosu, gestykulować itp. jest takie proste.
     
    Kto by pomyślał, kilka znaków, a jak wielkie znaczenie. Można powiedzieć, że "emotki" pomagają nam zastąpić komunikację niewerbalną w rozmowach przez Internet, dlatego doceniajmy pomysłowość pana Scotta Fahlman'a.
  14. Tycha
    Nietrudno zauważyć, że w dzisiejszych czasach komputery w domach wielu graczy mają ogromną moc obliczeniową, a najmocniejsze układy graficzne w smartfonach doganiają te znane z konsoli Playstation 3. Grafika w grach z roku na rok staje się coraz lepsza. Piękne widoki w np. Crysis 3 lub Far Cry 3 mogą zatrzymać dech w piersiach i spowodować opad żuchwy do podłogi. Jednak czasem odnoszę wrażenie, że wszystko to jest swego rodzaju zasłoną dymną. Po zainstalowaniu i przejściu gry, możemy odnieść wrażenie, że była ona jak lalka Barbie - ładna, ale sztuczna i bez osobowości. Oczywiście są wyjątki, ale można je spotkać coraz rzadziej. Sporo osób nie wraca do starszych gier, ponieważ uważają, że słabsza grafika popsuje jej grywalność. Jednak istnieją produkcje, które mimo, że ich oprawa graficzna nie robi na nikim wrażenia, a wręcz odrzuca, nadal są oblegane przez graczy.
     
    Weźmy na celownik popularną modyfikację do gry GTA San Andreas - MTA San Andreas, która pozwala nam na rozrywkę online. Nawet po tylu latach od premiery serwery często są pełne. Dlaczego? MTA daje nam wiele opcji "zabijania czasu". Kiedy chcemy, możemy zwiedzać stan San Andreas latając samolotem lub rozbijać się w wyścigach samochodowych, by po chwili wziąć udział w strzelaninie. Rozrywka jest tym bardziej wciągająca, ponieważ zamiast sztucznej inteligencji, jak w oryginale, jako przeciwników mamy prawdziwych graczy.
     
    Inną z takich gier jest znany chyba każdemu graczowi Counter Strike 1.6. Chyba każdy spróbował swoich sił w tej strzelance. Mimo, że jej grafika jest, jak na dzisiejsze czasy po prostu brzydka, a cele są nadzwyczaj proste, serwery nadal są oblegane przez rzesze graczy, chociaż na rynku nie od dzisiaj mamy już kontynuacje m.in. CS Source i CS Global Offensive, które są ewolucją pierwowzoru.
     
    Oczywiście podane przeze mnie gry są tylko małą częścią ogromnej biblioteki, jest wiele innych "starych" tytułów, które mogą wciągnąć na kilkanaście, kilkadziesiąt, a nawet kilkaset godzin, jednak te dwie produkcje wciągnęły mnie najbardziej i gram w nie do dnia dzisiejszego.
     
    Według mnie grafika jest sprawą drugorzędną i wymienione przeze mnie gry zapewniły mi o wiele więcej rozrywki, niż nowa odsłona Crysis'a. Znudzonym nieciekawą fabułą nowych gier graczom polecam, by spróbowali się przełamać i zagrać w któryś z wielu "antyków".
  15. Tycha
    Świat się kończy. GTX680 można kupić za 1500 zł., dwa bolidy Marussia i jeden Caterham weszły do Q2 w kwalifikacjach do GP Belgii, a Tycha, znany jako przeciwnik tabletów, podważający sens tych urządzeń, wszedł w posiadanie jednego z nich. Urządzenie, które ma mnie przekonać zwie się Samsung Galaxy Tab 2 7.0. Specyfikacja wygląda następująco:
     
    Wyświetlacz: 7 cali, 1024x600 PLS TFT
    Procesor: ARM Cortex A9 1 GHz
    System Operacyjny: Android Ice Cream Sandwich 4.0.3
    Układ graficzny: PowerVR SGX540
    Wymiary: 193 x 122 x 10,5 mm
    Waga: 344 g
    Złącza: złącze ładowarki, wyjście słuchawkowe/głośnikowe, czytnik kart pamięci, gniazdo kart SIM.
    Kamera: przód - 3,2 Mpix, tył - 0,3 Mpix
     
    W dzisiejszych czasach parametry te nie robią na nikim wrażenia. Ekran jest wykonany w technologii PLS, czyli de facto mamy do czynienia z bliźniakiem IPS'a. Ilość złącz również nie imponuje, ograniczono ich ilość do minimum, chociaż bardzo się cieszę, że nie zrezygnowano w tym przypadku ze złącza kart pamięci. W opakowaniu nie znajdziemy niczego więcej ponad standard, czyli ładowarkę z odłączanym kablem oraz instrukcję obsługi.
     
    Po obejrzeniu pudełka przystąpiłem do oględzin bohatera wpisu. Mimo użycia plastiku do wykonania, tablet robi całkiem dobre wrażenie. Obudowa jest bardzo dobrze spasowana i póki co nie doznałem problemu z trzeszczeniem. Plusem jest niska waga urządzenia, dzięki czemu trzymanie go w dłoniach nie jest meczące, a jako, że tylna część jest lekko chropowata, nie wyślizguje się z dłoni. Na upartego można korzystać z urządzenia jedną ręką.
     
    Oczywiście nie wszystko jest idealne. Wyświetlacz niesamowicie szybko zbiera odciski palców, a oba głośniki zostały umieszczone obok siebie na dolnej krawędzi obudowy. Niestety nie mam możliwości testowania odporności na upadki.
     
    Po włączeniu urządzenia bardzo zaskoczyła mnie wysoka jasność matrycy, wynosząca około 450 cd/m2. Barwy są dobrze odwzorowane, a kąty widzenia nie dają powodów do narzekania. Największą wadą jest dosyć niska rozdzielczość ekranu urządzenia, szczególnie w czasach, gdy pięciocalowe smartfony posiadają matryce Full HD (co według mnie jednak nie ma żadnego sensu). Szczerze mówiąc, nie sprawia mi to dużych problemów, chociaż to może być efekt przyzwyczajenia do wyświetlacza mojej Xperii X8.
     
    Android 4.0 działa sprawnie, chociaż zdarzają się spadki płynności animacji. TouchWiz, mimo początkowej niechęci jest intuicyjny, dlatego nawet użytkownik, który po raz pierwszy ma styczność z Androidem powinien dać sobie radę. Kolejnym zgrzytem okazała się ilość wolnej pamięci. Mimo deklaracji producenta o pojemności 8 GB, do dyspozycji użytkownika zostaje niecałe 5 GB. Na szczęście dołożenie gigabajtów za pomocą karty MicroSD nie sprawi problemów.
     
    Niestety jeszcze nie miałem okazji testować tego urządzenia pod kątem gier i testów syntetycznych, dlatego o tym napiszę w następnej części.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...